Biała Podlaska 1941-1942, Teren getta, Część pierwsza, „Opowiadanie naocznego świadka Władimira Shatzmana”

Teren getta, Biała Podlaska, 1939-1942
- Źródło: yadvashem.org


Teren getta, Biała Podlaska, 1939-1942


Getto w Białej Podlaskiej, róg ulicy Grabanowskiej (obecnie Moniuszki) i Wąskiej, 1942 rok
- Źródło: Muzeum Południowego Podlasia, sztetl.org.pl

Biała Podlaska 1941-1942, Teren getta, „Opowiadanie naocznego świadka Władimira Shatzmana” 

Wstęp

Część pierwsza

Część druga

Część trzecia

Część czwarta

Część piąta

Część szósta (zakończenie)


Część pierwsza

+++
„...Zbliżam się do miasta (Biała Podlaska). Napotykam młodego chłopca – Żyda, który pasł krowy. Rozmawiamy. Pytam go o miasto. To była sobota. Pytam, jak tu żyją Żydzi, co noszą, widzę opaskę na rękawie. Ja takiej opaski nie miałem a to obowiązkowa oznaka każdego Żyda. Chłopak oddaje mi swoją. Dziękuję. Jest biała, nosi się ją na prawej ręce. Na niej niezmywalnym tuszem namalowana gwiazda Dawida. Biorę tę opaskę od niego i idę w stronę miasta. Zakładam ją około 200 metrów przed dotarciem do miasta. Postanowiłem ujawnić się jako Żyd i zameldować w bialskopodlaskim getcie. Po ucieczce z niewoli nie byłem w stanie pokonać Bugu i wrócić do kraju. Dowiedziawszy się że Żydzi mieszkający w Białej Podlaskiej, w getcie odnajdują schronienie, i ja postanawiam się tam udać. Wchodzę do miasta, nie znam tam nikogo. Nie znam adresu, wiem jedynie o domu modlitwy. Nie znam języka polskiego, znam jidysz choć przez wiele lat go nie używałem. Po roku spędzonym potem w bialskopodlaskim getcie oswajam język bardzo dobrze bo cały rok mieszkam potem w getto. Oprócz języka mam jeszcze opaskę Żyda. Co prawda, ubrany jestem dziwacznie. Na głowie zbyt mała czapka, nieogolony, zarośnięty z długimi włosami. Brodę zgoliłem ale wąsy miałem dość długie co nie jest typowe dla Żydów. Tak też nie pasuje do reszty mieszkańców, ubiór byle jaki, kurtka, taka, jaką dostałem wcześniej od Polaków.
+++
Tak też wchodzę do miasta, a tam jak na sobotę przystało ludzie przyzwoicie ubrani. Poznaję Żydów po opaskach na rękach. Ja też mam swoją więc idę swobodnie. Było to około 20 września 1941. Wtedy jeszcze niektórzy Żydzi mieszkali poza granicami getta, jeszcze wszystkich ich nie zabijali. Chodzą dobrze ubrani w lekkie płaszcze. Ja chodzę w tą i z powrotem nie bardzo wiedząc gdzie iść. Przechodzę nawet obok niemieckich koszarów. Wszędzie Niemcy. Ja ciągle nie wiem gdzie iść. W końcu postanawiam zwrócić się do pierwszych napotkanych. Zatrzymuję młode małżeństwo, na oko w wieku 30 lat, dobrze i starannie ubrani. Mówię im, że uciekłem z niewoli. Oni na to, że nie można każdemu zdradzać, że jest się zbiegiem. Odpowiadam, że rozumiem, ale nie znam tu nikogo. Rozmawiamy w jidysz. Mężczyzna zaproponował wejść do domu. Chwilę później wchodzimy do pierwszego domu, w którym mieszkali Żydzi. Nie jest to jeszcze getto, ale jak już wspominałem nie wszyscy Żydzi mieszkali wtedy w getto. Wchodzimy. W środku siedzi stary człowiek i czyta świętą książkę, modlitewnik. Po przedstawieniu się, chciałem zapalić, ale przypomniałem sobie, że jest sobota - nie można więc palić. Mówię mu kim jestem. Widzę trzęsą mu się ręce. Ma około 80 lat, może nawet więcej. Ubrany w stary łach, na głowie jarmułka, broda. Mówi, ja jestem bardzo stary, idź lepiej do sąsiedniego domu. Idę więc przez dziedziniec do sąsiedniego domu. Mieszkają tam dwie kobiety. Przedstawiam im się i ponownie opowiadam, kim jestem. Dostaję herbatę z sacharyną i kawałek chleba.
+++
Polacy przyjmowali gości dużo lepiej, bardziej wystawnie, byli bogatsi, jednak dla Żyda, kawałek chleba był trudny do zdobycia. Wypytują mnie, widzę w oczach strach. Jestem niebezpiecznym gościem. Przychodzi ich młodszy brat, mężczyzna niskiego wzrostu, ubrany w lekki płaszcz. Pierwszą rzeczą, jaką robi to podcina moje wąsy bo jak mówi Żydzi tutaj takich nie noszą. Potem zabiera mnie do getta. Idziemy. Po drodze spotykamy dwóch Niemców - żołnierzy. Mój towarzysz nakazuje mi zejść z chodnika na ulicę i zdjąć czapkę co sam czyni. Robię jak powiedział. Niemcy kiedy ich mijaliśmy uśmiechają się lekceważąco i przechodzą dalej. Mijamy ogrodzenie z drutu kolczastego, którym wokoło ogrodzone było getto. Jest małe, wąskie przejście bez wartownika. Żydzi mogli go używać tego przejścia mimo iż nie było żadnego wartownika. Wchodzimy. Jest wrzesień 1941 roku. To Biała Podlaska nie Warszawa a Żydów było tylko kilka tysięcy. Jesteśmy w getto. Widzę kobieta płacze, wręcz wyje i wyrywa na głowie włosy. Pytam, co się z nią dzieje. Słyszę - w pobliżu jest szpital, najprawdopodobniej ktoś jej umarł. Oczywiście jest szpital wewnątrz getta. Widzę małych chłopców sprzedających papierosy i żydowskiego policjanta na rowerze w czapce, z opaską, na prawym rękawie w ręku trzyma pałkę. Tylko ta opaska ma celuloidową, niemiecką pieczęć. I on biegnie za chłopcami. W butach. Z rowerem. Oni od niego uciekają.
+++
Ten młody człowiek zabrał mnie do getta, pożyczył mi szczęścia i odszedł. Zostałem sam, nie znając języka i bez dokumentów. Zacząłem chodzić główną ulicą, która dzieliła getto na dwie jego części. Niemcy i Polacy także chodzili tą ulicą. Idę tą ulicą widzę, że Żydzi też tu chodzą, jest sobota, widzę otwarte, małe restauracyjki i kawiarnie. Chodzę godzinę lub dłużej, wydaje mi się, że zaczęto już zwracać na mnie uwagę.
+++
Tak na marginesie, tam gdzie zostałem ugoszczony szklanką herbaty i kawałkiem chleba , powiedziałem, że bardzo żałuję, że nie przyniosłem im ziemniaków. Mogłem wykopać je po drodze w czyimś ogrodzie i je przynieść.
+++
Zrozumiałem, że nie powinienem wyjaśniać kim jestem stojąc na ulicy dlatego też wszedłem do domu. Domy tam były murowane. To była jakby główna ulica getta. Synagoga. Domy dwu i trzypiętrowe. Bielizna wisi na sznurku. I ja do jednego z tych domów wchodzę. Do domu dwupiętrowego. Był tam malutki pokoik może pięciometrowy. W środku jedno łóżko, a w pokoiku tym mieszkało aż osiem osób. Była to rodzina Zucker. Przedstawiłem się i jak mi wcześniej poradzono powiedziałem, że uciekłem z getta w Warszawie. Czasami pojawiali się w Białej uciekinierowi z innych gett. Słuchają mnie bardzo uważnie, ale widzę, że mi nie wierzą – mówię w jidysz ale z rosyjskim akcentem. W końcu przyznaję, że nie jestem z warszawskiego getta i, że uciekłem z niewoli, że przyszedłem aż tutaj. Jest tam osiem osób, dwoje rodziców i sześcioro dzieci i wszyscy mieszkają w tym malutkim pokoju gdzie stoi jedno duże łóżko. Powiedzieli, że niebawem przyjdzie ich syn, siedemnastolatek, którego imienia nie pamiętam. Także też i przyszedł. Zwolnili go właśnie z więzienia. Trzy miesiące był w tym więzieniu. Wtedy jeszcze wypuszczano Żydów z więzienia i żywi mogli wrócić do domu. Wtedy jeszcze wszystkich Żydów nie rozstrzeliwali. Dostał się on do więzienia bo został przyłapany bez opaski żydowskiej na ręku. I za to otrzymał trzy miesiące kary. Był on pierwszą osobą, z którą splótł się mój los. W jaki sposób? Otóż zainteresował się on mną. Powiedział, że nauczył się, naprawiać rowery i, że jego nauczyciel - Jankiel Degodner, którego warsztat znajduje się nieopodal może mi pomóc. Być może pozwoli mi przyjść. Poszedł więc do swojego nauczyciela i po 5, 10 minutach wrócił. Chodźmy - powiedział. I obaj udaliśmy się do warsztatu. Była to sobota, Jankiel Degodner w sobotę nie pracował. Miał on swój warsztat, i też tam mieszkał wraz z siostrą i siostrzeńcem. Siostry i siostrzeńca nie było. Gdzieś wyjechali. Zaczął wypytywać mnie, jak żyłem, jak było w więzieniu, gdzie walczyłem na froncie i skąd pochodzę. On sam był członkiem Bundu (Bund - żydowska partia lewicowo-socjalistyczną). Krótko mówiąc dał mi schronienie. I tak pierwsze schronisko znalazłem u Jankiela Dagotera.”

0 Komentarze

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz (0)

Nowsza Starsza