Biała Podlaska 1941-1942, Teren getta, Część trzecia, „Opowiadanie naocznego świadka Władimira Shatzmana”

 

okupacja, Cmentarz żydowski w Białej Podlaskiej, 1940-1942

okupacja, Cmentarz żydowski w Białej Podlaskiej, 1940-1942
okupacja, Cmentarz żydowski w Białej Podlaskiej, 1940-1942
Synagoga w Białej Podlaskiej, Szkolny Dwór, 1940-1942

okupacja, Synagoga w Białej Podlaskiej, Szkolny Dwór, Biała Podlaska, 1940-1942

okupacja, Synagoga w Białej Podlaskiej, Szkolny Dwór, Biała Podlaska, 1940-1942

okupacja, Wejście na plac Szkolny Dwór od strony ulicy Brzeskiej. Z prawej strony jest widoczny fragment synagogi, Biała Podlaska, 1940-1942

okupacja, Kuchnia Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Białej Podlaskiej, 1940-1942
Janowska, budynek obok byłej filii szkoły podst. nr 4. Na dole był kiedyś Cezas.

Biała Podlaska 1941-1942, Teren getta, „Opowiadanie naocznego świadka Władimira Shatzmana” 

Wstęp

Część pierwsza

Część druga

Część trzecia

Część czwarta

Część piąta

Część szósta (zakończenie)


Część trzecia

+++
„Naprawdę bardzo chciałem spotkać raz jeszcze któregoś z nich. Okazuje się, że oni zbierali dla mnie pieniądze. To tak, jakby żydowska samopomoc. Zbierali je wśród polskich jeńców wojennych i robotników stolarskich z warsztatu Benedykta Kraskowskiego. Sam Benedykt Kraskowski również się w to zaangażował. Kwota była całkiem przyzwoita - 200 złotych w tych czasach.
+++
Tak więc, mam już chleb, pieniądze i papierosy. Następnych kilka dni nikt do mnie nie przychodzi. Pewnie ze dwa dni. Myślę, pieniądze mam, po co więc siedzę głodny na tym cmentarzu. Widzę, że nieopodal Niemcy chodzą. Prawdę mówiąc wiem dokąd oni tak chodzili. W pobliżu był burdel. I trudno zgadnąć czy na cmentarzu chowają umarłych czy rozstrzelanych. Absolutnie nie boję się umarłych.
+++
Tak kilka dni nikt do mnie nie przychodzi. Zdecydowałem, że sam pójdę do miasta. Wszedłem do jakieś kawiarni i tam zjadłem. Ale widzę, że patrzą na mnie podejrzliwie. Jedzenie zamówiłem oczywiście w jidysz. Zjadłem. Kupiłem też bochenek chleba. Bochenek chleba w tamtych czasach to 4 zł, a ja miałem 200. Byłem bogaczem. To 50 bochenków chleba. Tyle mi pieniędzy uzbierali.
+++
Potem, kiedy już przyszli powiedzieli, że w całym mieście były obławy.
+++
I tak sobie mieszkałem w krypcie na cmentarzu. Czytałem książkę Braci Karamazow. Ta książka była wciąż ze mną i ciągle ją czytałem. W pewnym stopniu odpowiadało mi przesłanie tej książki i to co Dostojewski w niej pisze.
+++
Moi przyjaciele Boszin, Katz z Głebokiego, Lewin, Dubiński, Józef jeniec wszyscy oni przychodzą do mnie. Cała grupa jeńców około dziesięciu osób odwiedza mnie. Raz przyszli i powiedzieli, że zabiorą mnie w takie miejsce gdzie chodzą na obiady i żebym tam też przychodził jeść. I od tego czasu wychodziłem ze swojego „domu” na cmentarzu tam na obiady. Było to na głównej ulicy getta – na ulicy Prostej. Mieszkały tam dwie starsze kobiety i jeden Polak. Wszyscy troje mieszkali razem. Prowadzili oni kuchnię dla byłych żołnierzy Polskich i ja wraz z nimi jadłem. Bardzo dobrze gotowali. Wiedzieli, kim jestem i dawali mi się najeść do syta. W sobotę podawali czulent, zaczynali go gotować już w piątek to takie brązowe ziemniaki nasączone tłuszczem wraz z wnętrznościami, fasolą i kawałkami mięsa. W ogóle to oni obchodzili się ze mną szczególnie. Na drogę dawali mi zawsze butelkę herbaty.
+++
Po drodze zachodziłem, nie tylko w soboty ale i w inne dni aby kupić sobie jeszcze bochenek chleba. Stałem się silniejszy przybrałem na wadze. Nie miałem zbyt wiele ruchu, częściej czytałem siedząc lub leżąc. Nawet stać tam nie było gdzie. Czas uciekał, a ktoś w nocy zdjął cynową blachę z dachu krypty. Takie blachy to pieniądze. Każdy zdobywał pieniądze jak mógł. Blachy sprzedawało się a za to kupowało chleb. Ktoś zrywał cynowane blachy, ktoś inny wyrywał deski z sufitu. Wiązka takich desek kosztowała kilka złotych i można było kupić za to chleb.
+++
Kto zerwał tą blachę z krypty w której mieszkałem nie wiem. Może zrobił to ten stróż. Nawiasem mówiąc, kiedyś kiedy wracałem z obiadu na cmentarz jakiś Niemiec spacerował po cmentarzu. Żołnierz niemiecki. Zwrócił się do mnie. Ja mimo, iż potrafię mówić po niemiecku wtedy mówiłem do niego w jidysz. I to aby nie wzbudzić jego podejrzeń stałem się stuprocentowym Żydem. Zapytał mnie co to za cmentarz. Sam tego nie wiedziałem. Ogólnie rzecz biorąc, odpowiedziałem mu na te pytania na które znałem odpowiedź.
+++
Pewnego dnia - święto. Widzę pogrzeb, modlących się. Jakieś dwie kobiety weszły do środka krypty aby zapalić świeczki i pomodlić się. Zaczęły płakać i krzyczeć następujące słowa: „Najwyższy wyślij w końcu ratunek dla Żydów, niech w końcu przestanie się przelewać niewinna żydowska krew”. Krzyczą. Ja leżę na górze, a one jakby zwracają się do mnie, jakbym to ja był tym Wszechmogącym. Przecież one zwracają się do mnie. Myślę, jakbym tylko teraz wychylił głowę, to ciekawe jaki byłby wtedy obraz.
+++
Tak też sufit krypty powoli zrywają, ściągając cynowane blachy, pewnego ranka stróż podstawia w krypcie drabinę, ja tam na górę wspinałem się bez jej pomocy. Prawdopodobnie zauważyli mnie albo podejrzewali, że się tu chowam. Przecież wychodzę z tej kryjówki każdego dnia. Postawił więc tą drabinę, ja zamarłem i słyszę słowa: „on jest tutaj”. Był z nim jeszcze jeden człowiek. Zaraz jednak obaj wyszli. Następnego dnia po powrocie z obiadu całe poddasze zostało zerwane. Wraz z moją książką Bracia Karamazow, leży podkoszulek, miałem zapasowy. Wszystko leży na podłodze. Podczas mojej nieobecności zlokalizowali i zlikwidowali moją kryjówkę. Sadzę, że stróż nie chciał, żebym tam był. Bał się. A już śnieg leży, już zimno. Październik. I nagle przypomniał mi się dom modlitewny przy synagodze. Pamiętam jak kowal mi mówił, że przy synagodze jest dom nauki i modlitwy. Poszedłem więc w kierunku tego domu. Zajęło mi to około pół godziny drogi i już stałem pod synagogą. Synagoga cała z cegły, dostatecznie wysoka. Obok niej jednopiętrowy budynek - domu modlitwy - a w tym czasie – przystań dla biednych. Zaszedłem do środka a tam dziesiątki ludzi. Dobrze, że przypomniałem sobie o istnieniu tego miejsca. Co prawda wiedziałem, gdzie mieszkał jeden z moich znajomych jeńców. Bywałem u niego w gościach, kiedyś mnie do niego przyprowadzili. Mówię o Dębińskim.
+++
A więc jak wyglądał dom modlitewny. Stały tam łóżka żelazne nawet, częściowo zniszczone. Coś jeszcze stało zbitego z belek jakby koje (łóżka piętrowe). Żelazne łóżka były tylko gdzieniegdzie. Był wieczór, u niektórych paliły się świeczki może to lampy na ropę, coś się świeciło. Jakieś lampki. Niektórzy mają nawet perkalowe zasłony. Zagospodarowani, rodzina mieszka odgrodzona. Zupełnie jak w Rosji ludzie czasami mieszkali w podobnych barakach. Wszyscy oczywiście biednie odziani. Pamiętam piękną, młodą kobietę z małym dzieckiem, ona też tam mieszkała, bardzo piękna kobieta. Nawet w takich warunkach nie straciła swojej urody. Ona tam była i był jeszcze młody człowiek którego zagadnąłem. On jak raz przybył z warszawskiego getta. Przedstawiłem się, mówię że jestem z Wilna, mam przyjaciół z zachodniej Białorusi i, że ja też z Wilna. Już nawet wymyśliłem historię, że tam walczyłem i, że z tamtąd przybywam. Nie powiedziałem, że pochodzę z Leningradu. Pierwszą noc siedziałem na schodach. Zostałem całkowicie pogryziony przez pchły. Takiej ilości pcheł nigdzie wówczas nie widziałem. Ale na szczęście byłem w pomieszczeniu.”

0 Komentarze

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz (0)

Nowsza Starsza