Biała Podlaska 1941-1942, Teren getta, Część szósta (zakończenie), „Opowiadanie naocznego świadka Władimira Shatzmana”

 

Lotnisko w Białej Podlaskiej. Lata 1939-1940
- Źródło: fotopolska.eu


Lotnisko w Białej Podlaskiej, Obóz Służby Pracy Rzeszy (RAD), Lata 1939-1940


Lotnisko w Białej Podlaskiej, Obóz Służby Pracy Rzeszy (RAD), Lata 1939-1940
- Źródło: fotopolska.eu


„Żydowscy i Polscy robotnicy przymusowi, Rozbudowa lotniska, Biała Podlaska, 1940”
- Źródło: nadesłane


„Żydowscy i Polscy robotnicy przymusowi, Rozbudowa lotniska, Biała Podlaska, 1940”
- Źródło: nadesłane


„Żydowscy i Polscy robotnicy przymusowi, Rozbudowa lotniska, Biała Podlaska, 1940”
- Źródło: nadesłane


„Żydowscy i Polscy robotnicy przymusowi, Rozbudowa lotniska, Biała Podlaska, 1940”
- Źródło: nadesłane


„Żydowscy i Polscy robotnicy przymusowi, Rozbudowa lotniska, Biała Podlaska, 1940”
- Źródło: nadesłane


„Żydowscy i Polscy robotnicy przymusowi, Rozbudowa lotniska, Biała Podlaska, 1940”
- Źródło: nadesłane

Biała Podlaska 1941-1942, Teren getta, „Opowiadanie naocznego świadka Władimira Shatzmana” 

Wstęp

Część pierwsza

Część druga

Część trzecia

Część czwarta

Część piąta

Część szósta (zakończenie)


Część szósta (zakończenie)

+++
"Tak więc pracowałem na tym lotnisku. W ciągu dnia karmili nas tam zupą a oprócz tego nawet płacili nam pieniądze. Nie były to duże sumy 5 złotych na dzień. W tym czasie wszystko już kosztowało znacznie więcej, można było na przykład kupić pół kilo chleba. Nie głodowałem. Nie chodziłam też na obiady, miałem zajęcie – byłem pracownikiem. Zimą Bosin przedostał się do Grodna i więcej go już nie widziałem. Nie znam też jego dalszych losów. Na lotnisku pracowaliśmy w grupach po 25 Żydów w grupie. Przełożonymi byli Polacy nie Żydzi. Mówili oni po niemiecku. Pamiętam nawet jak oni wyglądali, jeden nazywał się Król. Przystojny. Nie było między nami przyjacielskich relacji ale nie szydził zbytnio z nas. Wręcz przeciwnie, bo jeśli nie było Niemców nie musieliśmy się przepracowywać. Zaganiał nas do pracy tylko kiedy Niemcy się pojawiali. Był tam jeden typ, nie pamiętam jego imienia, młody, Polak albo Ukrainiec też nie przypominam sobie. Ten to był prawdziwym faszystą. A czasami zmieniano nam przełożonych. I kiedy trafiasz pod kierownictwo tego faszysty on najczęściej się znęcał. Przy nim nie można było pracować spokojnie, zmuszał i naganiał do cięższego wysiłku. Kiedyś to ja mu podpadłem, nie spodobałem mu się. Potrącił mnie ramieniem a ja przecież nie byłem słaby. Okazało się, że to on odbił się ode mnie. To on mnie popchnął a sam się odbił chociaż też nie był mały. Nie spodobało mu się to jednak. Wziął mnie natychmiast i zaprowadził do niemieckiego podoficera, któremu opowiedział co się stało. A podoficer schwycił kilof i uniósł go nam moją głowę i już czekałem kiedy weń uderzy. Na szczęście nie zrobił tego. Potem stanął obok radzieckich jeńców, którzy pracowali także na lotnisku. I powiedział jednemu z jeńców, żeby ten mnie tym kilofem uderzył po głowie. Ten odmówił, nie zrobił tego. W rezultacie zmusili mnie abym tym kilofem zmiękczał twardą glebę. Potem zaprowadzili mnie do komendanta. To był oficer, kapitan chyba, nie pamiętam. Odprowadzili mnie około wejścia a tam już żołnierz rozmawiał ze mną spokojnie. Pytał kim i skąd jestem. Po niemiecku mówiłem dostatecznie dobrze ale tym razem odpowiadałem w jidysz. Opowiadałem, że pochodzę spod Wilna, miałem już dokumenty - książeczkę. Krótko mówiąc zamknęli mnie w piwnicy gdzie w oknach były kraty. Byłem chroniony i tego dnia nie wróciłem już do domu. Myślę, że wszyscy się martwili. Pracownicy widzieli, że mnie zamknęli. Nie miałem pojęcia czym to się dla mnie skończy. Nocą stróż poczęstował mnie papierosem. Rano odprowadził mnie ponownie do komendanta – oficera a ten nakazał mi wrócić do pracy. Wróciłem do swojej poprzedniej grupy ale tamci mnie przywitali. Nikomu nie opowiadałem, że jestem jeńcem, może ktoś wiedział ale tego, że uciekłem z obozu jenieckiego nikomu nie mówiłem. Nikt mnie o to nie pytał. Przecież jeżeli by się dowiedzieli, że jestem radzieckim jeńcem mogliby połowę getta rozstrzelać. Tym bardziej, jeśli by po nitce znaleźli tych, którzy mi pomagali mimo iż ja bym milczał. Byłem gotowy milczeć mimo torturowania ale oni mogliby wykopać od innych te informacje. Dlatego też kiedy siedziałem pod kluczem i nie wróciłem do domu wielu ludzi musiało się martwić. Podzielili się tym ze mną kiedy wróciłem do pracy. Po powrocie ludzie dzielili się ze mną kanapkami z marmoladą czy powidłem kto miał ze sobą inni przynosili coś z domów.
+++
Przypomina mi się następująca scena, która wydarzyła się tego dnia w pracy. Jak zwykle zajmowaliśmy się ładowaniem węgla i jeden z pracowników, nie młody już, pamiętam, że opowiadał mi, że przed wojną na biedę nie narzekał, został wepchnięty przez Niemców wprost pod koła poruszającego się wagonu, który to załadowywaliśmy. Wagon zmiażdżył mu całkowicie nogę a ci Niemcy w śmiech, że głupi Żyd akurat tam się znalazł. Kiedy odepchnęliśmy wagon jego ułożyliśmy na taczce i zawieźliśmy go do szpitala. Śmiech tych Niemców z krzywdy ludzkiej utkwił mi w pamięci. Przypominam sobie jeszcze taki epizod. Nocowałem w pokoju u kobiet, które pracowały u jakiegoś ziemianina z poza Białej Podlaskiej. Sam mieszkałem w tym pokoju. Tak przy okazji zamieszkałem tam tylko dlatego, że Basia spotykała się z Lwem Lichtenbojmem. Fajny facet, młody, kochali się z Basią. Miał on bogatą rodzinę i wszystkim w getcie na wszystko starczało. Zaprosili mnie na Wielkanoc w 1942 roku. Sistra jego miała męża lekarza. Mieli nawet macę w getcie kiedy mnie zaprosili na Wielkanoc. Najwidoczniej mieli spore oszczędności. Lew jeszcze się uczył ale jego brat Mojżesz pracował w warsztacie jako stolarz. Lew zaprzyjaźnił się ze mną i od tego czasu byliśmy nierozłączni. Opowiadał mi o Palestynie, o syjonistach, o Żywocińskim. Uczył się w Brześciu. Wiedząc z kim ma doczynienia pomógł w zakwaterowaniu mnie w tym pokoju. Sami przyjęli mnie do swojej rodziny.
+++
Nie wiem co by się stało jeśli bym ich nie spotkał. Oni byli tacy bliscy mi bardziej niż bracia i Benedykt Kraskowski i wszyscy jeńcy, którzy mi wcześniej pomagali.
+++
Tak więc siostra Lwa miała męża lekarza a on jeździł do Warszawy do getta. Przywoził z tamtąd lekarstwa. Prawdopodobnie dostał na to prawo, może je sobie kupił i jeździł do Warszawy. Wielkanoc u nich w domu była wyjątkowa. Wspaniały obiad. Nigdy takiego wcześniej nie jadłem. Tam gdzie mieszkałem wcześniej gotowali koninę jeśli udało im się ją zdobyć i smaczne kluski gotowane na koninie albo podmarznięte ziemniaki z jakimś tłuszczem czasami nawet z łuskami rybimi. Ja oczywiście przynosiłem zarobione pieniądze. Nie głodowałem. Nawet Basia, która pracowała u tego ziemianina też coś tam zarabiała. Wszyscy oni byli jeszcze młodzi. Mama Basi wydawała mi się starsza ale i ona miała zaledwie 40 lat, nie więcej. Rywka była młodsza od Basi a syn miał siedem lat. I pewnego razu nad ranem wpada wojsko i żandarmeria do pomieszczenia z bronią, byłem wtedy sam. Wyciągnęli mnie boso na ulice. А na niej widzę już wszyscy stoją, niektórzy nawet tyłem odwróceni do ściany. Byłem boso, nie zdążyłem ubrać butów. Było to latem 1942 roku. Znęcali się wtedy nad wieloma. Tego dnia także rozstrzelano kilka osób. Zginął wtedy między innymi mój dobry znajomy, jeniec wojenny z Białegostoku – Chaim Fridman. Mieszkał on z jedną młodą dziewczyną. Często zachodziłem do nich w gości. Wraz z nim zginęły dziesiątki innych ludzi. Resztę w tym i mnie wysłali do pracy tak jak stali - boso. Przydzielono mnie tego dnia do pracy w polskiej pralni. Tam Polki ze współczuciem opowiadały jedna drugiej, że Niemcy najpierw rozprawią się z Żydami potem wezmą się za polską inteligencję jak gdzieś już zrobili a na koniec rozprawią się z resztą Polaków.
+++
Niemcy często narzucali kary żydowskiej policji – judenratom. Ja co prawda nie miałem doczynienia z judenratem. Widziałem tam często naczelnika - niejakiego Wansztajna. Nigdy z nim jednak nie rozmawiałem. Pamiętam, że miał on okulary w rogowej oprawie. Mówili o nim, że do wybuchu wojny działał w obronie i że z niego nieprzyjemny typ. Mimo iż był naczelnikiem policji los go nie oszczędził. Zanim go wywieźli, wydłubali mu wcześniej oczy. Nie byłem widziany w judenracie i pewnie dlatego oni o mnie nie wiedzieli i ja o nich też. Utrzymywałem znajomości tylko z małym kręgiem ludzi. Na ulicy nikt mnie z nikim nie widział, zwykle chodziłem sam. Ubranie miałem bylejakie spodnie połatane a koszulę uszytą z jakiegoś perkalu. Mój znajomy krawiec uszył mi tą koszulę. Ubranie nie mogło wyglądać lepiej miałem takie jakie miałem na inne mnie nie było stać.
+++
Latem zaczęto mówić, że zaczęli już Żydów mordować. Dużo czytałem, rosyjskie gazety i książki. Wydawano profaszystowską prasę w języku rosyjskim (antybolszewicka i białogwardziejska). W niej to dosłownie opisywali, że ugotują wszystkich Żydów. Zwykle kupowałem tą gazety tam gdzie się stołowałem od dwóch kobiet albo od jednego Polaka. Czytałem też i niemieckie gazety. Pamiętam jak w rosyjskiej gazecie opisywali zdrajcę niejakiego Tomarina Blumentala, który znajdował się pod Leningradem, który sam pisał. W gazetach pisali też o wszelkich karach jakie nakładali na Żydów. Na przykład żaden Żyd nie mógł nosić futra czy kołnierzy z futra, wszystkie tego typu materiały należało zdjąć czy odpruć z ubrań. Żydzi nie mieli prawa jeździć na rowerach. Drogocenne przedmioty powinny zostać oddane pod groźbą kary. Policja żydowska – judenrat zwykle znał kto i co wartościowego posiada. Osobiście ja niczego nie miałem i niczego nie musiałem oddawać. Chodziły słuchy, że wysiedlą Żydów na bagna pod Pińskiem. Pińsk był z Białej nie tak daleko bo od Brześcia jeszcze około 40 kilometrów. Zaraz potem zaczęli wywozić w nieznanym kierunku szczególnie ludzi starszych, kobiety i dzieci. Dawali im po bochenku chleba i coś jeszcze na drogę. Wywożono ich pociągiem w wagonach towarowych. Niebawem dowiedzieliśmy się, że wywożą wszystkich do Treblinki. Tam ich mordowano. Tak nawet w Białej Podlaskiej Żydzi wiedzieli, że jadą na pewną śmierć. Takie krążyły słuchy. Ja w żadnym wypadku nie chciałem pozostać w Białej. Myślałem o organizacji oddziału partyzantki. Przychodzili nawet do mnie młodzi ludzie i wspólnie opracowywaliśmy plany utworzenia takiego oddziału. Nie udawało nam się jednak, nie łatwo było dostać broń. Młodych w tym i mnie nie zabierano od razu do obozu, mogliśmy pracować gdzie kto miał zajęcie w zakładach stolarskich itp. Innych wywożono. Na przykład, jeśli ktoś był chory a do tego stary zabijali na miejscu nawet w łóżku. Wymordowano tak czy wywieziono wielu. Czasami komuś udało się po drodze uciec tak też od tych co wrócili dowiedzieliśmy się, że wywożą do Treblinki. Ja byłem młody i tak z innymi w moim wieku zakwaterowali nas w barakach w koszarach na lotnisku. Spaliśmy na niemieckich łóżkach piętrowych na papierowych materacach wypełnionych słomą. Pościeli oczywiście żadnej nie mieliśmy. I tak nocowaliśmy a jedliśmy to co nam dawali, nie było to treściwe jedzenie ale nam starczało. Zawsze lepsze to niż być więźniem czy jeńcem. Co nam dawali jeść - pamiętam, że zupę i nie byliśmy jeszcze wtedy osłabieni. W dni wolne od pracy a był to już Sierpień 1942 roku kolejno wypuszczali nas do getta. Nieopodal była kolej a nią przywożono rannych. Cieszyliśmy się kiedy przywożono większą grupę rannych Niemców. Czasami przyjeżdżali tą koleją Włosi i inni.
+++
Pewnego dnia kiedy wypuszczono mnie, dostałem wolne, postanowiłem już tam nie wracać. Zaszedłem do warsztatu Benedykta Kraskowskiego. Powiedziałem mu, że chcę stamtąd uciec. Nie było w tym czasie ani Frajta ani Burcyla pracowali właśnie u właściciela ziemskiego. Napisałem list, zostawiłem dokumenty nie chciałem ich brać na wypadek kiedy złapią będę udawać, że nie jestem Żydem. Postanowiłem opuścić getto i ponownie stać się Azerem po co mi więc żydowskie dokumenty. Specjalnie zapuściłem nawet wąsy. Napisałem ten list. Podałem swój leningradzki adres. Benedykt Kraskowski pożegnał się ze mną ciepło. Dał mi na drogę trochę pieniędzy, papierosy i nóż. A na odchodne wspomniał, żebym zabił jak najwięcej faszystów. Jeden z jego pracowników mnie odprowadził. Z pracownikami oczywiście też się pożegnałem. I wychodząc z getta kierowałem się w stronę Bugu…..
++++++++++
….W 1944 roku kiedy jechałem na front zatrzymałem się w Białej Podlaskiej. Od razu udałem się do Urzędu Miasta. Tam odpowiedzieli mi, że mój list z pytaniem o losy Benedykta Kraskowskiego dostali ale, że on najprawdopodobniej zginął. Według informacji jakie posiadał urząd wynikało, że zginął. Kiedy Armia Czerwona podchodziła do miasta on sam je opuścił i udał się w kierunku najbliższych oddziałów armii aby najprawomocniej je przywitać, nie był przecież faszystą. O ile zrozumiałem został zamordowany przez nacjonalistów z bandy UPA.
+++
Zatrzymałem się u Aleksego Mielikowskiego - Żyda, który służył w Wojsku Polskim. On i jego brat Borys pomagali mi wcześniej. Borys nie był w wojsku, zginął, dobry był z niego człowiek. Aleksy, obaj pochodzili z Bielec, ocalał pewnie dlatego, że nigdy nie był w getcie. Udając Tatara pracował on w niemieckim szpitalu jako sanitariusz. Dlatego ocalał. Ożenił się on na terenach okupowanych a jego żona, też Żydówka, nazywała się Wiera. Była ona z Białej Podlaskiej. Jej rodzice, zginęli, a przed wojną mieli oni duży, trzypiętrowy, hotel na centralnej ulicy getta na ulicy Prostej. Byłem w tym hotelu gościem. U nich w hotelu zatrzymałem się. Oni mi nawet pieniądze dali bo polskich nie miałem. Część z nich wydałem na fryzjera a resztę trzymam na pamiątkę. W warsztacie stolarskim spotkałem jednego z pracowników, który też ocalał. Przeszedł on cały obóz śmierci ale ocalał. Pamiętam, że nazywał się Ica Kaner. Ocalał jako jedyny z tego warsztatu. Poszedłem też na lotnisko gdzie wcześniej pracowałem. Nie znalazłem tam jednak tego faszysty, który mnie popychał ale innych widziałem. Patrzyli na mnie ze strachem. Zauważyli, że jestem teraz porucznikiem. Wcześniej byłem zwykłym Żydem a teraz porucznikiem wojska radzieckiego. Odnalazłem też jednego z podgrupowych, nazywał się Król. Całkiem miły człowiek, młody jeszcze, a pracował teraz jako malarz. Podszedłem do niego, pogadaliśmy sobie trochę. Zdziwił się, że tak szybko dostałem rangę porucznika. Wyjaśniłem mu jak uciekłem z obozu jenieckiego i jak ukrywałem się cały ten czas i gdzie. Wypaliliśmy kilka papierosów i rozstaliśmy się. Widziałem też i innych, którzy wcześniej byli opiekunami grup. Do Króla nie mam żalu on nic mi złego nie zrobił.”
+++++++++++++++++++

0 Komentarze

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz (0)

Nowsza Starsza